Ojejku, ojejku, ojejku.
Nie mam absolutnie nic na swoje wytłumaczenie, poza tym, że życie mnie złapało trochę mocniej niż zwykle.
Obawiam się, że trochę wyszłam z wprawy, ale się starałam, naprawdę.
Postaram się trochę bardziej ogarnąć z ocenami, a już na pewno nadrobię to w miesiącach letnich...
_______________________
Blog: the-battleground
Autor: zuza11
Ocenia: Corriente
Akt I
Scena pierwsza: Przestrzeń sceniczna
Scena pierwsza: Przestrzeń sceniczna
The-battleground.
Logiczne,
powiedziałabym, skojarzenie to wojna. Pole walki. Miny, krew i pot.
Przyznam, że
myśl była ciekawa i z wrażenia aż napiłam się herbaty.
Potem się
jednak okazało, że źle strzeliłam z moimi skojarzeniami i może naprawdę
powinnam się zająć czymś sensownym, zamiast tak spekulować bez sensu.
Na szczęście
belka jest czytelna i szybko dostarcza mi odpowiednich informacji.
The Battleground: The Wanted Fanfiction Stories.
Znaczy,
idziemy w język angielski.
Po zrobieniu
małego riserczu i wróceniu do piosenek, które kiedyś przecież umilały mi chwile
nauki, okazało się, że „Battleground” to tytuł jednego z albumów zespołu The
Wanted. Pochwalam takie konsekwentne trzymanie się tematu, a nie wymyślanie
pięknych i kwiecistych nazw, które nic człowiekowi nie mówią. I wielki plus za
zainteresowanie mnie, zanim jeszcze zdążyłam bloga odwiedzić.
8/10 pkt.
Scena druga: Dekoracje
To, że forma
jest u mnie na drugim miejscu, to taki kod, krzyczący „lubię minimalizm!”.
I choć
minimalizm na tym blogu jest, to... dobrze, przyznam się szczerze, jakkolwiek
to zabrzmi — po takiej kolorowej, niespójnej szacie graficznej nie spodziewałam
się specjalnych rewelacji na blogu. Z tym zostałam akurat szybko
skonfrontowana, ale ten punkt jest jeszcze przed nami.
Zaczynając
od nagłówka, który jest lekko rozpikselowany i wygląda dziwnie, a kończąc na
tej rozpraszającej mozaice w tle — dla takiego czytelnika jak ja o wiele lepiej
by to wyglądało, gdyby tło było jednolite, a nagłówek wyraźny. Kolorystyka
akurat mi się podoba — to ogromna ulga, czytać ciemne litery na jasnym tle,
przynajmniej dla moich wybrednych oczu.
7/10 pkt.
Scena trzecia: Sceneria
Podstron na blogu brak, jest tylko kilka ramek: Archiwum, lista obserwowanych blogów, „O mnie” i Obserwatorzy. Nie będę dodawać i odejmować za nie punktów, bez żartów...
Scena trzecia: Sceneria
Podstron na blogu brak, jest tylko kilka ramek: Archiwum, lista obserwowanych blogów, „O mnie” i Obserwatorzy. Nie będę dodawać i odejmować za nie punktów, bez żartów...
Jeśli mogę
coś zasugerować — zresztą nieważne, zasugeruję i tak — ta lista najnowszych
postów jest długa, kolorowa i rozpraszająca. Archiwum można sobie chociaż
zwinąć, ale tego nie. Poza tym podoba mi się, że całą resztę elementów
dekoracyjnych umieściłaś na samym dole, dzięki temu nie muszę się w to
bezustannie wpatrywać — ogromny plus!
4/4 pkt.
Akt II
Scena pierwsza: Scenariusz
Scena pierwsza: Scenariusz
A.
Wanted Christmas
a)
fabuła
Mamy do czynienia z człowiekiem, który, delikatnie
rzecz ujmując, nie cierpi Świąt Bożego Narodzenia. Niezależnie od tego, jak
bardzo nie mogę tego zrozumieć (należę do tej dziwnej grupy ludzi, którzy nie
tylko uwielbiają Święta, ale także kochają zimę, mróz, swetry i odśnieżanie
chodników), uważam, że to dość ciekawy zabieg, dość rzadko zresztą spotykany w
opowiadaniach, a przynajmniej tak mi się wydaje.
Bardzo szybko Nathan spotyka kogoś, kto ma mu magię
świąt pokazać, i tą osobą jest tajemnicza Angela, osoba ze wszech miar urocza,
anielska zarówno z charakteru, jak i z imienia.
Jak to w opowieściach okołoświątecznych bywa, Nathan i
Angela zakochują się w sobie, ale żeby nie było za wesoło, los jest przeciwko
nim... i tak dalej.
Historia jest lekka, przyjemna, gorzko-słodka, dobra
na zimowe wieczory i popołudnia, a pomimo balansowania na krawędzi
cukierkowatości wymyka się schematom i ucieka od łatwego, przyjemnego i
ulubionego przeze mnie happy-endu. I nie jest to jej wada, ale wręcz przeciwnie
– ogromna zaleta.
Może można mieć zastrzeżenia do tempa, w jakim Nathan
zakochuje się w Angeli (chwilowo zostawmy kwestię uczuć samej Angeli, bo to sprawa
trochę bardziej skomplikowana) – w końcu mają dla siebie ZALEDWIE tydzień, ale
dobrze, mogę odpuścić, wiadomo, że w Boże Narodzenie czas biegnie inaczej i tak
dalej.
„Wanted Christmas” to po prostu miła, świąteczna historyjka.
Jest tym milsza, że, jakkolwiek nie kończy się idealnie, o czym już
wspomniałam, wcale mnie to zakończenie nie rozczarowało. Wręcz przeciwnie. A to
jest zaskakujące, przynajmniej jeśli o mnie chodzi.
Za dużo o tej fabule powiedzieć nie można, bo jest
mocno okrojona. Mamy zwyczajne, duże miasto, zwykły, świąteczny okres, kilka
miejsc akcji, z których żadne nie jest tak niezwykłe jak podwodne królestwo
wypełnione jednorożcami, więc jasne jest, że w tym miejscu opis nie będzie zbyt
długi, bo temat szybko się wyczerpuje.
Ale jeśli historia nie ma zachwycać opisami, a
przesłaniem, to chyba kolejna jej zaleta.
b)
bohaterowie
NATHAN
Nathan Świąt nie lubi. Wręcz ich nie znosi. Nie
wiadomo dlaczego; może to zbyt mainstreamowe, może denerwują go kolędy, może
jego choinka (jak kiedyś moja) śmierdzi spalinami, a nie pachnie lasem.
Posiada ponadto denerwującą sąsiadkę, jedną z tych
uroczych kobiet, które wydają się być autentycznie zainteresowane każdym
szczegółem z życia swoich sąsiadów, nawet tym, o jakiej porze dnia wyrzucają
oni śmieci.
I pewnego dnia Nathan spotyka ją.
Widać bardzo wyraźnie, że Nathan zmienia się w trakcie
tych siedmiu krótkich rozdziałów. Nawet nie chodzi o tę podstawową zmianę w
stosunku do Świąt, ale o jego charakter. Staje się milszy, cierpliwszy,
nareszcie zachowuje się jak porządny facet i pomaga przenieść sąsiadce jakieś
kartony, a w nagrodę dostaje kilka pierniczków.
Było mi go autentycznie żal, kiedy ta sprawa z Angelą
się wyjaśniła. Komu by nie było? Poznać kogoś, kogo można nazwać miłością
swojego życia, a tak zachowywał się Nathan, a później go stracić... W sumie na
jego miejscu byłabym na Angelę wściekła. W końcu on nie miał wyboru, a ona tak.
I to ona była odpowiedzialna za ten cały bałagan, który się zdarzył w jego
życiu, nawet jeśli pod pewnym względem wyszedł mu na lepsze. Tylko że ona
wszystko wiedziała od początku i pewnie gdyby chciała, mogłaby temu zapobiec.
Nathan nic nie wiedział i nic nie mógł zrobić, tylko uwierzył, że przydarzyło
mu się coś niesamowicie magicznego. (Co w sumie było prawdą, ale dość okrutną).
ANGELA
Właściwie byłam na nią zła z powodu wymienionego
powyżej, ale jeśli chodzi o samą kreację bohaterki, to nie mam jej wiele do
zarzucenia. Angela jest naprawdę anielska
– miła, cierpliwa, czasami wręcz do bólu. Z jej ust nie pada chyba ani jedno
niemiłe słowo. Więcej, udaje jej się poprawić kiepskie samopoczucie Nathana,
zmusić go, by polubił Święta i ją pokochał.
Ładnie poprowadziłaś jej historię – nie wiedziałam, że
tak się skończy. Siódmy rozdział wiele mi wyjaśnił, ale epilog trochę pojechał
po bandzie – te „świetliste promienie” mnie zamurowały i sama nie wiedziałam,
jakie emocje budzi we mnie to sformułowanie. Sam pomysł z nią jako duchem jest
w porządku, podoba mi się, to takie naprawdę magiczne, ale te promienie to już
dla mnie trochę za dużo. Niebezpieczne balansowanie na krawędzi kiczu, jeśli
można to tak ująć. Samo wyjaśnienie pani Patterson i wiadomość o wypadku
stanowiłaby jasną wskazówkę, a tak mam wrażenie, że krętymi ścieżkami zbliżamy
się do „Archiwum X”.
Jakkolwiek nie potrafię jej wybaczyć ruchu z Nathanem,
uważam, że jako anioł sprawdza się całkiem nieźle. Może niekoniecznie Anioł
Stróż – oni chyba nie powinni się zakochiwać w podopiecznych, to nie
„Czarodziejki” (chociaż?) – ale Anioł Bożego Narodzenia już bardziej. Bardzo
miły i przyjacielski anioł.
Oprócz tego mamy panią Patterson, którą autentycznie
uwielbiam! Niby jest wścibska, ale, jak sami przekonujemy się na końcu, jest w
jej wścibstwie coś uroczego i robi to częściowo z troski o naszego samotnego,
nieco cynicznego i zgryźliwego Nathana.
Brat Angeli, Nicholas,
również jest niezwykły, ale nie odczuwamy bezpośrednio skutków tej
niezwykłości, więc trzeba wierzyć mu na słowo. Tym niemniej, jest całkiem
przyjemny i łatwo go polubić.
B.
HOLDING ON TO A
DREAM
a)
fabuła
Tym razem mamy
opowiadanie bardziej związane z muzyką. Może nie jest to mój ulubiony temat,
ale, z drugiej strony, jestem zbyt leniwa, żeby poświęcać jeszcze czas na
jakąkolwiek muzyczną aktywność, więc raczej nie mam prawa narzekać.
Główny bohater, Tom
Parker, żyje marzeniami o muzyce i Nelly, swojej najlepszej przyjaciółce. Jak
na nieszczęście, Nelly nie jest nim zainteresowana, natomiast jej siostra, Hope
— wręcz przeciwnie.
Udało Ci się stworzyć
fascynującą i — do pewnego miejsca — szalenie często występującą mozaikę
ludzkich uczuć. On kocha ją, a ona kocha innego, tymczasem on jest kochany
przez inną. Może biorę to za bardzo osobiście, ale podoba mi się takie
zestawienie, niezależnie od tego, jak źle by to brzmiało. W tej chwili nie
widzę żadnego wyjścia z tej sytuacji, robi się nawet coraz gorzej, biorąc pod
uwagę Hope, która niepotrzebnie robi sobie nadzieję.
Sprawa z rodzicami
Thomasa, jakkolwiek ciekawie wprowadzona, nieco mnie zdziwiła. W końcu ich
wizyta, co prawda niespodziewana i nieco nieprzyjemna, mogłaby przebiec nieco
inaczej, gdyby Thomas też wykazał się jakąś inicjatywą, tymczasem on uważa
najwyraźniej, że wygłaszanie kąśliwych uwag załatwi sprawę. I nawet jeśli faktycznie
załatwia sprawę z ojcem, to przecież matka Toma wydaje się mieć trochę inne
nastawienie. Może należało zwrócić się do niej, zamiast odtrącać wszelką pomoc?
Z jednej strony, bardzo to szlachetne, że Tom odrzucił podarowane mu pieniądze,
ale śmiem twierdzić, że niektórzy potraktowaliby tę sumę po prostu jako
odszkodowanie. Nie dziwiłabym się, gdyby chłopak, po pewnym zastanowieniu,
uznał, że chociaż pieniądze szczęścia nie dają, to można z nich opłacić
rachunki — a to akurat, biorąc pod uwagę jego marzenia i dość niestałe zarobki
muzyka, mogłoby się przydać.
b)
Thomas
To, jak postrzegam
głównego bohatera, mogłoby być elaboratem samym w sobie. Z jakiegoś powodu nie
jestem w stanie go polubić, ale nie potrafię wymienić jednej rzeczy, która mi
to uniemożliwia. Może chodzi o Hope — o to, że między wierszami można wyczytać,
jak bardzo jej zainteresowanie Toma irytuje i jak bardzo Hope nie dorasta Nelly
do pięt.
Może to i prawda,
biorąc pod uwagę, że chłopak jest w Nells zakochany, ale, na miłość borów
zielonych, przecież to nie wina jej siostry, że ktoś jej się spodobał!
Zwłaszcza, że najwyraźniej Hope nie robi nic specjalnie złego. Owszem, posyła
mu spojrzenia, ale nie można ludziom zabronić patrzeć. IPad ma być podarunkiem
od niej i siostry. Już nie mówiąc o tym, że Tom i Nelly nie są razem ani
oficjalnie, ani nieoficjalnie, więc dziewczyna może robić sobie nadzieję, nawet
jeśli to nierozsądne (ale, proszę Was, ilu ludzi może powiedzieć, że w kwestii
uczuć są całkowicie rozsądni?). Pewnie Tom mógłby wyjaśnić tę sytuację, po
prostu z Hope rozmawiając, ale nie, on woli bezustannie podkreślać, że nigdy
nie będzie wolał jej od Nelly, i tylko zamartwia się, że dziewczyna wymyśla
sobie więcej, niż naprawdę jest. Szkoda Hope.
Tak samo sprawa z jego
rodzicami. Tom uważa ją za coś w rodzaju zamkniętego rozdziału, tymczasem widać
jasno, że ta część jego życia zdecydowanie się nie skończyła, niezależnie od
tego, co Tom sądzi na ten temat. Jego rodzice, czy mu się to podoba czy nie,
żyją i mają się dobrze. Ich relacje z synem są złe, jeśli nie tragiczne, ale
Tom nie może udawać, że oni nie istnieją. Wręcz przeciwnie, istnieją, i jeśli
Tom naprawdę uciekł z domu, by zarabiać na życie na własny rachunek, to mogliby
nawet zostać skonfrontowani z tym faktem, jeśli nie pociągnięci do jakiejś
odpowiedzialności. Albo niech przynajmniej przyjmą do wiadomości, że syn nie
chce mieć z nimi nic wspólnego, ale ta sytuacja, w której są obecnie, jest nie
tylko niezdrowa, ale też trudno rozwiązywalna.
Nelly
Nelly najwyraźniej
miała być idealna... i w sumie nie widzę niczego, co mogłabym jej zarzucić.
Inna sprawa, że w ogóle Nelly mało rzuca mi się w oczy, a chyba powinna, skoro
jest miłością głównego bohatera.
Kwintesencją postaci
Nelly jest po prostu to, że istnieje. Niestety,
poza tym trudno mi coś więcej o niej powiedzieć. Jest wesoła, roześmiana i lubi
Thomasa, nawet kocha go jak brata, ale nie widzi (chyba że nie chce widzieć)
jego uczuciowego zainteresowania. Zamiast tego idzie z Nathanem na koncert
zespołu, który do tej pory był lubiany przez nią i Thomasa.
Ciężki orzech do
zgryzienia, jednak jakoś wydaje mi się, że czasami brak uczuć w stosunku do
bohatera jest jeszcze gorszy niż uczucia ambiwalentne.
c)
kwestie
techniczne
A teraz powiem coś, co
może się nie spodoba i nie będzie elegancko ujęte, ale dokładnie takie mam
wrażenie, czytając Twoje teksty.
Otóż wygląda to dla
mnie tak, jakbyś po prostu usiadła i pisała, a zaraz po skończeniu wstawiała
tekst. Jakby to był w pewnym sensie swobodny strumień świadomości, nie
krępowany planem albo przemyślaną konstrukcją bohaterów. To się najbardziej
rzuca w oczy w „Holding on...”, ale i w „Wanted Christmas” są przebłyski.
Owszem, nie zamierzam
zaprzeczać, że jak na taką manierę pisania, o której wspomniałam powyżej,
piszesz bardzo dobrze. Nie zamierzam również udawać, że Twoich opowiadań nie
czyta się dobrze. Ale brakuje im... brakuje im tego, żebyś zajrzała do nich po,
powiedzmy, dwóch tygodniach i przeczytała tekst jeszcze raz, wycinając
wszystkie topornie brzmiące zdania, układając trochę inne konstrukcje, pracując
nad bohaterami. Bo ja mam wrażenie, jakbym przeczytała tekst bez żadnej pracy
edytorskiej, przykro mówić.
Czas teraźniejszy nie
wszędzie wygląda dobrze. Taki angst, na przykład, niekiedy o użycie tego czasu
aż się prosi, ale w przypadku dłuższych opowiadań czas przeszły wypada znacznie
lepiej. (Nie będę się wygłupiać i mówić, że generalnie epika się opiera na
narracji w czasie przeszłym, bo i tak nikt nie zwróci uwagi — ja też nie).
Ale, fakt faktem, u
Ciebie w opowiadaniach coś się dzieje. I ta akcja lepiej by wyglądała, gdyby ją
opisać w czasie przeszłym, taka jest moja opinia.
Poza tym mam takie
wrażenie, które ujawniło się (znowu) w ”Holding on to a dream” — że ta akcja
jest osadzona w jakimś czasie i miejscu, ale gdyby była zupełnie indziej, to
też nic by się nie stało. I gdyby zamienić bohaterów, to też nie byłoby
wielkiej zmiany.
W tle opowiadania
brakuje mi przede wszystkim informacji o miejscach, gdzie, co się dzieje — i
mówię to pod kątem Twojego pisania. Gdybyś wybrała pójście w tę
minimalistyczną, do bólu okrojoną (ale niekiedy jakże nęcącą) formę, która
opiera się niemal na samych dialogach i operowaniu mocnymi przymiotnikami, nie
podsuwałabym myśli o opisach, bo one spowalniają, rozpychają i czasem w ogóle
są niepotrzebne. Tymczasem w Twoim stylu wyczuwam chęć drobiazgowego opisywania
akcji i rozkładania na czynniki pierwsze uczuć bohaterów względem każdej
kwestii. To nie tak, że to jest złe — chociaż czasami lepiej powiedzieć za mało
niż za dużo — ale chwilowo nie idzie w parze z opisem reszty.
A jeśli chodzi o
bohaterów, to brakuje mi tego uczucia, które zwykle towarzyszy człowiekowi,
kiedy rozpozna wyraźny rys jakiegoś charakteru i z przyjemnością zastanawia
się, co obdarzony tym rysem bohater zamierza właśnie zrobić. Specjalnie tak
mało napisałam o Nelly, bo na jej przykładzie widać to wyraźnie: gdybym
zmieniła jej imię na „Kate”, dodała parę cech i zainteresowań (ale nie
zmieniała charakteru) i wstawiła ją do fanfiction... teraz jakoś żaden fandom
nie przychodzi mi do głowy, ale weźcie dowolny, który nie rozgrywa się we
współczesnym kraju anglosaskim... daję głowę, że nikt nie rozpoznałby jej jako
Twojej postaci. Brakuje mi jakichś jej cech szczególnych. Poglądów, nawyków,
może drobnych dziwactw — tego wszystkiego, co tworzy człowieka. Każdy przecież ma swoje drobne odchyły: czy to
nerwowe splatanie rąk, czy alergię na egzotyczne owoce, charakterystyczny
sposób mówienia albo podejście do życia. O Nelly tak trudno mi wyrobić sobie
zdanie, bo ja przecież nic o niej nie
wiem i coraz boleśniej zdaję sobie z tego sprawę w miarę czytania. To jest
jedna z tych postaci, którą pisze się w taki sposób, by jak najwięcej osób
mogło się z nią utożsamić. Tylko, niestety, to bardzo często jest wada, a nie zaleta.
21/35
pkt.
Scena druga: Niedomówienia
Przepraszam, „Grammar Nazi
mode” mi się włącza automatycznie. Jak już coś zauważę. A to się ostatnio nie
zdarza.
a)
Wanted
Christmas
ROZDZIAŁ 7
- Dziękuję – odpowiadam i odwzajemniam jego uśmiech, choć nie wychodzi mi to tak dobrze, jak bym
chciał.
Kiedy jestem
na autostradzie poza miastem, orientuję się, że
kończy mi się paliwo.
Chciałbym
kiedyś dowiedzieć się, dlaczego musiała
odejść.
W tych zdaniach brakuje przecinków. Wystarczy policzyć
orzeczenia, a zobaczymy, że mamy więcej niż jedno zdanie składowe, które wymaga
większej ilości przecinków.
Zjeżdżam na
pobocze i sprawdzam, czy przypadkiem nie
zostawiłem w bagażniku chociaż małego zapasu paliwa.
Brakujący przecinek przed „czy”.
EPILOG
Gdyby ktoś spytał, co u mnie, jeszcze zanim poznałem Angie… na pewno bym go okłamał.
Wymyśliłbym
historię o Świętach jak z filmu, albo jakiejś
banalnej książki.
Przed „albo” nie stawiamy przecinka, chyba że w
zestawieniu „albo X, albo Y”.
Gdybym się postarał, potrafiłbym coś wymyślić, ale zazwyczaj
mi się nie chce.
Przecinek.
Dlatego gdyby
ktoś zapytał o mnie powiedziałbym mu prawdę tylko, że udoskonaloną.
Dlatego gdyby ktoś o mnie zapytał, powiedziałbym mu
prawdę, tylko że udoskonaloną.
Swoją drogą... to prawdę, czy udoskonaloną historię?
Nie pytali o nic, tylko uścisnęli was mocno,
żebyście przestali płakać.
To znaczy tak: podstawowa zasada w stawianiu
przecinków jest taka, że oddziela się nimi części zdania złożonego, czyli
zdania składowe. Żeby zdanie istniało, musi się w nim znajdować orzeczenie.
Najłatwiej policzyć orzeczenia i oddzielić przecinkami te części zdania, które
je zawierają. (Tak na początek).
Kiedy się ze
mną mija, mierzy mnie wzrokiem.
Przecinek, ale jakoś nie brzmi mi to zdanie... może „kiedy
się mijamy”?
- 150 złotych – przerywa mi fotograf.
Oooo, rly? Ostatnim razem, kiedy sprawdzałam, w
Wielkiej Brytanii obowiązującą walutą był funt... chyba że nie?
Kiedy
będziesz to czytał, mnie już pewnie nie będzie.
Dziewczyna,
którą kocham, jest aniołem, dosłownie.
- Jeśli nie ma pani planów na jutrzejsze popołudnie, to zapraszam na obiad – mówię trochę
speszony i próbuję się uśmiechnąć.
W końcu nie każdy samotny dwudziestolatek
zaprasza kobietę w podeszłym wieku do siebie, żeby
razem zjeść posiłek.
Przecinkomania. A jeśli chodzi o ostatnie zdanie, to
może lepiej by brzmiało „(...)żeby zjeść z nią posiłek”?
b)
Holding
on to a dream
Rozdział pierwszy
Jak co tydzień pukam w dębowe drzwi domu Nelly i czekam, aż ktoś mi otworzy.
Brak przecinka,
oddzielającego części zdania.
Wspiera mnie w tym co robię, a mianowicie
komponuję muzykę
„A mianowicie w
komponowaniu muzyki”. To jest uściślenie tego, W CZYM ONA go wspiera, a nie
tego, co on robi.
Dlatego obiecałem jej, że kiedyś, jeśli
uda nam się jakoś założyć i wypromować zespół, będzie
moją ulubioną gitarzystką.
Brak przecinków
oddzielających wtrącenie.
Co to jest półgodziny jazdy samochodem?
Pół godziny, osobno. Owszem,
przed półgodziną, ale za pół godziny, minęło pół godziny.
- Tak! – potwierdza nastolatka – Też nie
mogłam w to uwierzyć, to przecież nasz ulubiony zespół!
Żelazna zasada zapisu
dialogów wygląda tak:
-
Uwielbiam czerwone róże – powiedziała Mary do Johna, energicznie podskakując w
miejscu.
-
Uwielbiam czerwone róże. – Podskakiwała w miejscu z wrażenia.
Słowa typu:
krzyknęła, powiedziała, zapytała, i tak dalej, piszemy po myślniku, przed
którym NIE MA KROPKI, a po nim NIE MA DUŻEJ LITERY.
Wszystkie inne słowa, które nie określają bezpośrednio
charakteru wypowiedzianych słów, piszemy po myślniku, PRZED KTÓRYM JEST KROPKA,
a po nim JEST DUŻA LITERA.
Ten błąd, niestety, powtarza
się nagminnie.
Rozdział trzeci
Kiedy wchodzę
do salonu widzę, jak ich wzrok obija się o
pomieszczenie, tak jakby chcieli zeskanować go i
przeanalizować całą jego zawartość podczas mojej krótkiej nieobecności.
Po pierwsze: przecinek. Po drugie: pomieszczenie to
rodzaj nijaki, więc najwyżej „zeskanować je”. Po trzecie: co robi ten wzrok?
- O czym ty mówisz,
synu? – pyta ojciec i szerzej otwiera oczy.
Przed zwrotami do adresata wypowiedzi stawiamy
przecinki.
Nie
ważne ile jest w środku – rzucam obojętne spojrzenie w stronę stolika z
”prezentem”
„Nieważne”.
Za to matka
jedynie patrzy na mnie z wyrzutami sumienia.
Ciekawi mnie, gdzie on te wyrzuty sumienia zauważył,
zajrzał przez źrenice do mózgu, a stamtąd w ogólnie pojętą duszę?
- Dzięki za
info… - nie dokańczam, bo słyszę dźwięk
otwieranych drzwi.
KOŃCZĘ. Proszę.
Rozdział czwarty
Na pewno nie karzę jej całować Jamesa, który z tego, co wiem, jest zainteresowany kimś innym.
Karzę – od: karać.
Każę – od: kazać.
Nie,
żeby mi się jakoś ten pomysł specjalnie podobał, ale jeśli oni tego chcą,
to ok.
„OK” to słowo, którego raczej się w tekście literackim
nie używa... a przynajmniej jeszcze nie w Polsce.
- Twoje zdrowie, Tom! –
mówi Hope i unosi do góry kieliszek, wszyscy powtarzają za nią ten gest.
Brakujący przecinek.
- Za naszą, przyszłą gwiazdę! – dodaje z uśmiechem blondynka, co mnie trochę zawstydza.
A to z kolei jeden z przecinków w
niewłaściwych miejscach.
8/15 pkt.
Scena trzecia: Teatr... amatorski?
Scena trzecia: Teatr... amatorski?
Nie spotkałam się jeszcze z fanfiction do The Wanted,
ale muszę przyznać, że trafienie na te opowiadania nie okazało się przeżyciem
traumatycznym, za co jestem gotowa przyznać punkt. Podejmowana tematyka nie
jest specjalnie odkrywcza, ale, jak gdzieś wspomniałam, fanfiction to niemal
osobny gatunek pisania, gdzie często akcja ma znaczenie drugorzędne...
4/6 pkt.
Akt III
Scena pierwsza: Owacje na stojąco
Owacje na
stojąco nie będą długie, ale będą, bo przyjemnie mi się u Ciebie siedziało i myślę,
że masz w sobie wybijające się łodyżki talentu, jak by to nie brzmiało. Uważam,
że jeśli poświęcisz trochę pracy na doskonalenie swojego pisania, może z tego
wyjść coś naprawdę, naprawdę dobrego.
3/4 pkt.
Epilog
Wygląda tak,
jakbym w większości ganiła, ale to wcale nie tak, że Twoje pisanie nie ma
żadnych dobrych stron. Wręcz przeciwnie. Widać, że masz dużo pomysłów i
chciałabyś wprowadzić je w życie (osobiście uważam, że „Wanted Christmas” było
bardzo ciekawą historią, której zakończenia się nie spodziewałam), ale to musi
iść w parze z ciągłym doskonaleniem warsztatu. I edycją. Naprawdę, kasowanie
niekiedy całych rozdziałów lub scen, nie mówiąc o ich przepisywaniu, nie jest
takie złe, jak się wydaje.
2/5 pkt.
W
sumie punktów 57, co daje rangę dublera!
Dziękuję za ocenę. Postaram się nie popełniać w przyszłości tylu błędów.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;]
Jest i ocena. Cieszę się niezmiernie ;)
OdpowiedzUsuń