Uwaga!

9.04.2013

{0048}Ocena bloga the-battleground.blogspot.com

Ojejku, ojejku, ojejku.
Nie mam absolutnie nic na swoje wytłumaczenie, poza tym, że życie mnie złapało trochę mocniej niż zwykle.
Obawiam się, że trochę wyszłam z wprawy, ale się starałam, naprawdę.
Postaram się trochę bardziej ogarnąć z ocenami, a już na pewno nadrobię to w miesiącach letnich... 
_______________________

Autor: zuza11
Ocenia: Corriente


Akt I

Scena pierwsza: Przestrzeń sceniczna

The-battleground.
Logiczne, powiedziałabym, skojarzenie to wojna. Pole walki. Miny, krew i pot.
Przyznam, że myśl była ciekawa i z wrażenia aż napiłam się herbaty.
Potem się jednak okazało, że źle strzeliłam z moimi skojarzeniami i może naprawdę powinnam się zająć czymś sensownym, zamiast tak spekulować bez sensu.
Na szczęście belka jest czytelna i szybko dostarcza mi odpowiednich informacji.
The Battleground: The Wanted Fanfiction Stories.
Znaczy, idziemy w język angielski.

Po zrobieniu małego riserczu i wróceniu do piosenek, które kiedyś przecież umilały mi chwile nauki, okazało się, że „Battleground” to tytuł jednego z albumów zespołu The Wanted. Pochwalam takie konsekwentne trzymanie się tematu, a nie wymyślanie pięknych i kwiecistych nazw, które nic człowiekowi nie mówią. I wielki plus za zainteresowanie mnie, zanim jeszcze zdążyłam bloga odwiedzić.

8/10 pkt.

Scena druga: Dekoracje

To, że forma jest u mnie na drugim miejscu, to taki kod, krzyczący „lubię minimalizm!”.
I choć minimalizm na tym blogu jest, to... dobrze, przyznam się szczerze, jakkolwiek to zabrzmi — po takiej kolorowej, niespójnej szacie graficznej nie spodziewałam się specjalnych rewelacji na blogu. Z tym zostałam akurat szybko skonfrontowana, ale ten punkt jest jeszcze przed nami.
Zaczynając od nagłówka, który jest lekko rozpikselowany i wygląda dziwnie, a kończąc na tej rozpraszającej mozaice w tle — dla takiego czytelnika jak ja o wiele lepiej by to wyglądało, gdyby tło było jednolite, a nagłówek wyraźny. Kolorystyka akurat mi się podoba — to ogromna ulga, czytać ciemne litery na jasnym tle, przynajmniej dla moich wybrednych oczu.


7/10 pkt.

Scena trzecia: Sceneria
Podstron na blogu brak, jest tylko kilka ramek: Archiwum, lista obserwowanych blogów, „O mnie” i Obserwatorzy. Nie będę dodawać i odejmować za nie punktów, bez żartów...
Jeśli mogę coś zasugerować — zresztą nieważne, zasugeruję i tak — ta lista najnowszych postów jest długa, kolorowa i rozpraszająca. Archiwum można sobie chociaż zwinąć, ale tego nie. Poza tym podoba mi się, że całą resztę elementów dekoracyjnych umieściłaś na samym dole, dzięki temu nie muszę się w to bezustannie wpatrywać — ogromny plus!

4/4 pkt.
                                                      
Akt II

Scena pierwsza: Scenariusz
A.            Wanted Christmas

a)            fabuła
Mamy do czynienia z człowiekiem, który, delikatnie rzecz ujmując, nie cierpi Świąt Bożego Narodzenia. Niezależnie od tego, jak bardzo nie mogę tego zrozumieć (należę do tej dziwnej grupy ludzi, którzy nie tylko uwielbiają Święta, ale także kochają zimę, mróz, swetry i odśnieżanie chodników), uważam, że to dość ciekawy zabieg, dość rzadko zresztą spotykany w opowiadaniach, a przynajmniej tak mi się wydaje.
Bardzo szybko Nathan spotyka kogoś, kto ma mu magię świąt pokazać, i tą osobą jest tajemnicza Angela, osoba ze wszech miar urocza, anielska zarówno z charakteru, jak i z imienia.
Jak to w opowieściach okołoświątecznych bywa, Nathan i Angela zakochują się w sobie, ale żeby nie było za wesoło, los jest przeciwko nim... i tak dalej.
Historia jest lekka, przyjemna, gorzko-słodka, dobra na zimowe wieczory i popołudnia, a pomimo balansowania na krawędzi cukierkowatości wymyka się schematom i ucieka od łatwego, przyjemnego i ulubionego przeze mnie happy-endu. I nie jest to jej wada, ale wręcz przeciwnie – ogromna zaleta.
Może można mieć zastrzeżenia do tempa, w jakim Nathan zakochuje się w Angeli (chwilowo zostawmy kwestię uczuć samej Angeli, bo to sprawa trochę bardziej skomplikowana) – w końcu mają dla siebie ZALEDWIE tydzień, ale dobrze, mogę odpuścić, wiadomo, że w Boże Narodzenie czas biegnie inaczej i tak dalej.
„Wanted Christmas” to po prostu miła, świąteczna historyjka. Jest tym milsza, że, jakkolwiek nie kończy się idealnie, o czym już wspomniałam, wcale mnie to zakończenie nie rozczarowało. Wręcz przeciwnie. A to jest zaskakujące, przynajmniej jeśli o mnie chodzi.
Za dużo o tej fabule powiedzieć nie można, bo jest mocno okrojona. Mamy zwyczajne, duże miasto, zwykły, świąteczny okres, kilka miejsc akcji, z których żadne nie jest tak niezwykłe jak podwodne królestwo wypełnione jednorożcami, więc jasne jest, że w tym miejscu opis nie będzie zbyt długi, bo temat szybko się wyczerpuje.
Ale jeśli historia nie ma zachwycać opisami, a przesłaniem, to chyba kolejna jej zaleta.

b)            bohaterowie

NATHAN
Nathan Świąt nie lubi. Wręcz ich nie znosi. Nie wiadomo dlaczego; może to zbyt mainstreamowe, może denerwują go kolędy, może jego choinka (jak kiedyś moja) śmierdzi spalinami, a nie pachnie lasem.
Posiada ponadto denerwującą sąsiadkę, jedną z tych uroczych kobiet, które wydają się być autentycznie zainteresowane każdym szczegółem z życia swoich sąsiadów, nawet tym, o jakiej porze dnia wyrzucają oni śmieci.
I pewnego dnia Nathan spotyka .
Widać bardzo wyraźnie, że Nathan zmienia się w trakcie tych siedmiu krótkich rozdziałów. Nawet nie chodzi o tę podstawową zmianę w stosunku do Świąt, ale o jego charakter. Staje się milszy, cierpliwszy, nareszcie zachowuje się jak porządny facet i pomaga przenieść sąsiadce jakieś kartony, a w nagrodę dostaje kilka pierniczków.
Było mi go autentycznie żal, kiedy ta sprawa z Angelą się wyjaśniła. Komu by nie było? Poznać kogoś, kogo można nazwać miłością swojego życia, a tak zachowywał się Nathan, a później go stracić... W sumie na jego miejscu byłabym na Angelę wściekła. W końcu on nie miał wyboru, a ona tak. I to ona była odpowiedzialna za ten cały bałagan, który się zdarzył w jego życiu, nawet jeśli pod pewnym względem wyszedł mu na lepsze. Tylko że ona wszystko wiedziała od początku i pewnie gdyby chciała, mogłaby temu zapobiec. Nathan nic nie wiedział i nic nie mógł zrobić, tylko uwierzył, że przydarzyło mu się coś niesamowicie magicznego. (Co w sumie było prawdą, ale dość okrutną).

ANGELA
Właściwie byłam na nią zła z powodu wymienionego powyżej, ale jeśli chodzi o samą kreację bohaterki, to nie mam jej wiele do zarzucenia. Angela jest naprawdę anielska – miła, cierpliwa, czasami wręcz do bólu. Z jej ust nie pada chyba ani jedno niemiłe słowo. Więcej, udaje jej się poprawić kiepskie samopoczucie Nathana, zmusić go, by polubił Święta i ją pokochał.
Ładnie poprowadziłaś jej historię – nie wiedziałam, że tak się skończy. Siódmy rozdział wiele mi wyjaśnił, ale epilog trochę pojechał po bandzie – te „świetliste promienie” mnie zamurowały i sama nie wiedziałam, jakie emocje budzi we mnie to sformułowanie. Sam pomysł z nią jako duchem jest w porządku, podoba mi się, to takie naprawdę magiczne, ale te promienie to już dla mnie trochę za dużo. Niebezpieczne balansowanie na krawędzi kiczu, jeśli można to tak ująć. Samo wyjaśnienie pani Patterson i wiadomość o wypadku stanowiłaby jasną wskazówkę, a tak mam wrażenie, że krętymi ścieżkami zbliżamy się do „Archiwum X”.
Jakkolwiek nie potrafię jej wybaczyć ruchu z Nathanem, uważam, że jako anioł sprawdza się całkiem nieźle. Może niekoniecznie Anioł Stróż – oni chyba nie powinni się zakochiwać w podopiecznych, to nie „Czarodziejki” (chociaż?) – ale Anioł Bożego Narodzenia już bardziej. Bardzo miły i przyjacielski anioł.

Oprócz tego mamy panią Patterson, którą autentycznie uwielbiam! Niby jest wścibska, ale, jak sami przekonujemy się na końcu, jest w jej wścibstwie coś uroczego i robi to częściowo z troski o naszego samotnego, nieco cynicznego i zgryźliwego Nathana.
Brat Angeli, Nicholas, również jest niezwykły, ale nie odczuwamy bezpośrednio skutków tej niezwykłości, więc trzeba wierzyć mu na słowo. Tym niemniej, jest całkiem przyjemny i łatwo go polubić.


B.            HOLDING ON TO A DREAM

a)                       fabuła

Tym razem mamy opowiadanie bardziej związane z muzyką. Może nie jest to mój ulubiony temat, ale, z drugiej strony, jestem zbyt leniwa, żeby poświęcać jeszcze czas na jakąkolwiek muzyczną aktywność, więc raczej nie mam prawa narzekać.
Główny bohater, Tom Parker, żyje marzeniami o muzyce i Nelly, swojej najlepszej przyjaciółce. Jak na nieszczęście, Nelly nie jest nim zainteresowana, natomiast jej siostra, Hope — wręcz przeciwnie.
Udało Ci się stworzyć fascynującą i — do pewnego miejsca — szalenie często występującą mozaikę ludzkich uczuć. On kocha ją, a ona kocha innego, tymczasem on jest kochany przez inną. Może biorę to za bardzo osobiście, ale podoba mi się takie zestawienie, niezależnie od tego, jak źle by to brzmiało. W tej chwili nie widzę żadnego wyjścia z tej sytuacji, robi się nawet coraz gorzej, biorąc pod uwagę Hope, która niepotrzebnie robi sobie nadzieję.
Sprawa z rodzicami Thomasa, jakkolwiek ciekawie wprowadzona, nieco mnie zdziwiła. W końcu ich wizyta, co prawda niespodziewana i nieco nieprzyjemna, mogłaby przebiec nieco inaczej, gdyby Thomas też wykazał się jakąś inicjatywą, tymczasem on uważa najwyraźniej, że wygłaszanie kąśliwych uwag załatwi sprawę. I nawet jeśli faktycznie załatwia sprawę z ojcem, to przecież matka Toma wydaje się mieć trochę inne nastawienie. Może należało zwrócić się do niej, zamiast odtrącać wszelką pomoc? Z jednej strony, bardzo to szlachetne, że Tom odrzucił podarowane mu pieniądze, ale śmiem twierdzić, że niektórzy potraktowaliby tę sumę po prostu jako odszkodowanie. Nie dziwiłabym się, gdyby chłopak, po pewnym zastanowieniu, uznał, że chociaż pieniądze szczęścia nie dają, to można z nich opłacić rachunki — a to akurat, biorąc pod uwagę jego marzenia i dość niestałe zarobki muzyka, mogłoby się przydać.

b)                 Thomas
To, jak postrzegam głównego bohatera, mogłoby być elaboratem samym w sobie. Z jakiegoś powodu nie jestem w stanie go polubić, ale nie potrafię wymienić jednej rzeczy, która mi to uniemożliwia. Może chodzi o Hope — o to, że między wierszami można wyczytać, jak bardzo jej zainteresowanie Toma irytuje i jak bardzo Hope nie dorasta Nelly do pięt.
Może to i prawda, biorąc pod uwagę, że chłopak jest w Nells zakochany, ale, na miłość borów zielonych, przecież to nie wina jej siostry, że ktoś jej się spodobał! Zwłaszcza, że najwyraźniej Hope nie robi nic specjalnie złego. Owszem, posyła mu spojrzenia, ale nie można ludziom zabronić patrzeć. IPad ma być podarunkiem od niej i siostry. Już nie mówiąc o tym, że Tom i Nelly nie są razem ani oficjalnie, ani nieoficjalnie, więc dziewczyna może robić sobie nadzieję, nawet jeśli to nierozsądne (ale, proszę Was, ilu ludzi może powiedzieć, że w kwestii uczuć są całkowicie rozsądni?). Pewnie Tom mógłby wyjaśnić tę sytuację, po prostu z Hope rozmawiając, ale nie, on woli bezustannie podkreślać, że nigdy nie będzie wolał jej od Nelly, i tylko zamartwia się, że dziewczyna wymyśla sobie więcej, niż naprawdę jest. Szkoda Hope.
Tak samo sprawa z jego rodzicami. Tom uważa ją za coś w rodzaju zamkniętego rozdziału, tymczasem widać jasno, że ta część jego życia zdecydowanie się nie skończyła, niezależnie od tego, co Tom sądzi na ten temat. Jego rodzice, czy mu się to podoba czy nie, żyją i mają się dobrze. Ich relacje z synem są złe, jeśli nie tragiczne, ale Tom nie może udawać, że oni nie istnieją. Wręcz przeciwnie, istnieją, i jeśli Tom naprawdę uciekł z domu, by zarabiać na życie na własny rachunek, to mogliby nawet zostać skonfrontowani z tym faktem, jeśli nie pociągnięci do jakiejś odpowiedzialności. Albo niech przynajmniej przyjmą do wiadomości, że syn nie chce mieć z nimi nic wspólnego, ale ta sytuacja, w której są obecnie, jest nie tylko niezdrowa, ale też trudno rozwiązywalna.

Nelly
Nelly najwyraźniej miała być idealna... i w sumie nie widzę niczego, co mogłabym jej zarzucić. Inna sprawa, że w ogóle Nelly mało rzuca mi się w oczy, a chyba powinna, skoro jest miłością głównego bohatera.
Kwintesencją postaci Nelly jest po prostu to, że istnieje. Niestety, poza tym trudno mi coś więcej o niej powiedzieć. Jest wesoła, roześmiana i lubi Thomasa, nawet kocha go jak brata, ale nie widzi (chyba że nie chce widzieć) jego uczuciowego zainteresowania. Zamiast tego idzie z Nathanem na koncert zespołu, który do tej pory był lubiany przez nią i Thomasa.
Ciężki orzech do zgryzienia, jednak jakoś wydaje mi się, że czasami brak uczuć w stosunku do bohatera jest jeszcze gorszy niż uczucia ambiwalentne.


c)                 kwestie techniczne

A teraz powiem coś, co może się nie spodoba i nie będzie elegancko ujęte, ale dokładnie takie mam wrażenie, czytając Twoje teksty.
Otóż wygląda to dla mnie tak, jakbyś po prostu usiadła i pisała, a zaraz po skończeniu wstawiała tekst. Jakby to był w pewnym sensie swobodny strumień świadomości, nie krępowany planem albo przemyślaną konstrukcją bohaterów. To się najbardziej rzuca w oczy w „Holding on...”, ale i w „Wanted Christmas” są przebłyski.
Owszem, nie zamierzam zaprzeczać, że jak na taką manierę pisania, o której wspomniałam powyżej, piszesz bardzo dobrze. Nie zamierzam również udawać, że Twoich opowiadań nie czyta się dobrze. Ale brakuje im... brakuje im tego, żebyś zajrzała do nich po, powiedzmy, dwóch tygodniach i przeczytała tekst jeszcze raz, wycinając wszystkie topornie brzmiące zdania, układając trochę inne konstrukcje, pracując nad bohaterami. Bo ja mam wrażenie, jakbym przeczytała tekst bez żadnej pracy edytorskiej, przykro mówić.
Czas teraźniejszy nie wszędzie wygląda dobrze. Taki angst, na przykład, niekiedy o użycie tego czasu aż się prosi, ale w przypadku dłuższych opowiadań czas przeszły wypada znacznie lepiej. (Nie będę się wygłupiać i mówić, że generalnie epika się opiera na narracji w czasie przeszłym, bo i tak nikt nie zwróci uwagi — ja też nie).
Ale, fakt faktem, u Ciebie w opowiadaniach coś się dzieje. I ta akcja lepiej by wyglądała, gdyby ją opisać w czasie przeszłym, taka jest moja opinia.
Poza tym mam takie wrażenie, które ujawniło się (znowu) w ”Holding on to a dream” — że ta akcja jest osadzona w jakimś czasie i miejscu, ale gdyby była zupełnie indziej, to też nic by się nie stało. I gdyby zamienić bohaterów, to też nie byłoby wielkiej zmiany.
W tle opowiadania brakuje mi przede wszystkim informacji o miejscach, gdzie, co się dzieje — i mówię to pod kątem Twojego pisania. Gdybyś wybrała pójście w tę minimalistyczną, do bólu okrojoną (ale niekiedy jakże nęcącą) formę, która opiera się niemal na samych dialogach i operowaniu mocnymi przymiotnikami, nie podsuwałabym myśli o opisach, bo one spowalniają, rozpychają i czasem w ogóle są niepotrzebne. Tymczasem w Twoim stylu wyczuwam chęć drobiazgowego opisywania akcji i rozkładania na czynniki pierwsze uczuć bohaterów względem każdej kwestii. To nie tak, że to jest złe — chociaż czasami lepiej powiedzieć za mało niż za dużo — ale chwilowo nie idzie w parze z opisem reszty.
A jeśli chodzi o bohaterów, to brakuje mi tego uczucia, które zwykle towarzyszy człowiekowi, kiedy rozpozna wyraźny rys jakiegoś charakteru i z przyjemnością zastanawia się, co obdarzony tym rysem bohater zamierza właśnie zrobić. Specjalnie tak mało napisałam o Nelly, bo na jej przykładzie widać to wyraźnie: gdybym zmieniła jej imię na „Kate”, dodała parę cech i zainteresowań (ale nie zmieniała charakteru) i wstawiła ją do fanfiction... teraz jakoś żaden fandom nie przychodzi mi do głowy, ale weźcie dowolny, który nie rozgrywa się we współczesnym kraju anglosaskim... daję głowę, że nikt nie rozpoznałby jej jako Twojej postaci. Brakuje mi jakichś jej cech szczególnych. Poglądów, nawyków, może drobnych dziwactw — tego wszystkiego, co tworzy człowieka. Każdy przecież ma swoje drobne odchyły: czy to nerwowe splatanie rąk, czy alergię na egzotyczne owoce, charakterystyczny sposób mówienia albo podejście do życia. O Nelly tak trudno mi wyrobić sobie zdanie, bo ja przecież nic o niej nie wiem i coraz boleśniej zdaję sobie z tego sprawę w miarę czytania. To jest jedna z tych postaci, którą pisze się w taki sposób, by jak najwięcej osób mogło się z nią utożsamić. Tylko, niestety, to bardzo często jest wada, a nie zaleta.

21/35 pkt.

Scena druga: Niedomówienia
Przepraszam, „Grammar Nazi mode” mi się włącza automatycznie. Jak już coś zauważę. A to się ostatnio nie zdarza.


a)                       Wanted Christmas

          ROZDZIAŁ 7

- Dziękuję – odpowiadam i odwzajemniam jego uśmiech, choć nie wychodzi mi to tak dobrze, jak bym chciał.
Kiedy jestem na autostradzie poza miastem, orientuję się, że kończy mi się paliwo.
Chciałbym kiedyś dowiedzieć się, dlaczego musiała odejść. 
W tych zdaniach brakuje przecinków. Wystarczy policzyć orzeczenia, a zobaczymy, że mamy więcej niż jedno zdanie składowe, które wymaga większej ilości przecinków.

Zjeżdżam na pobocze i sprawdzam, czy przypadkiem nie zostawiłem w bagażniku chociaż małego zapasu paliwa.
Brakujący przecinek przed „czy”.

EPILOG

   Gdyby ktoś spytał, co u mnie, jeszcze zanim poznałem Angie… na pewno bym go okłamał.

Wymyśliłbym historię o Świętach jak z filmu, albo jakiejś banalnej książki.
Przed „albo” nie stawiamy przecinka, chyba że w zestawieniu „albo X, albo Y”.
Gdybym się postarał, potrafiłbym coś wymyślić, ale zazwyczaj mi się nie chce.
Przecinek.

Dlatego gdyby ktoś zapytał o mnie powiedziałbym mu prawdę tylko, że udoskonaloną.
Dlatego gdyby ktoś o mnie zapytał, powiedziałbym mu prawdę, tylko że udoskonaloną.
Swoją drogą... to prawdę, czy udoskonaloną historię?

Nie pytali o nic, tylko uścisnęli was mocno, żebyście przestali płakać.
To znaczy tak: podstawowa zasada w stawianiu przecinków jest taka, że oddziela się nimi części zdania złożonego, czyli zdania składowe. Żeby zdanie istniało, musi się w nim znajdować orzeczenie. Najłatwiej policzyć orzeczenia i oddzielić przecinkami te części zdania, które je zawierają. (Tak na początek).

Kiedy się ze mną mija, mierzy mnie wzrokiem.
Przecinek, ale jakoś nie brzmi mi to zdanie... może „kiedy się mijamy”?

  - 150 złotych – przerywa mi fotograf.
Oooo, rly? Ostatnim razem, kiedy sprawdzałam, w Wielkiej Brytanii obowiązującą walutą był funt... chyba że nie?

Kiedy będziesz to czytał, mnie już pewnie nie będzie.
          Dziewczyna, którą kocham, jest aniołem, dosłownie.
  - Jeśli nie ma pani planów na jutrzejsze popołudnie, to zapraszam na obiad – mówię trochę speszony i próbuję się uśmiechnąć.
   W końcu nie każdy samotny dwudziestolatek zaprasza kobietę w podeszłym wieku do siebie, żeby razem zjeść posiłek.
Przecinkomania. A jeśli chodzi o ostatnie zdanie, to może lepiej by brzmiało „(...)żeby zjeść z nią posiłek”?


b)                       Holding on to a dream

Rozdział pierwszy
Jak co tydzień pukam w dębowe drzwi domu Nelly i czekam, aż ktoś mi otworzy.
Brak przecinka, oddzielającego części zdania.

Wspiera mnie w tym co robię, a mianowicie komponuję muzykę
„A mianowicie w komponowaniu muzyki”. To jest uściślenie tego, W CZYM ONA go wspiera, a nie tego, co on robi.

Dlatego obiecałem jej, że kiedyś, jeśli uda nam się jakoś założyć i wypromować zespół, będzie moją ulubioną gitarzystką.
Brak przecinków oddzielających wtrącenie.

Co to jest półgodziny jazdy samochodem?
Pół godziny, osobno. Owszem, przed półgodziną, ale za pół godziny, minęło pół godziny.


  - Tak! – potwierdza nastolatka – Też nie mogłam w to uwierzyć, to przecież nasz ulubiony zespół!
Żelazna zasada zapisu dialogów wygląda tak:
- Uwielbiam czerwone róże – powiedziała Mary do Johna, energicznie podskakując w miejscu.

- Uwielbiam czerwone róże. – Podskakiwała w miejscu z wrażenia.
Słowa typu: krzyknęła, powiedziała, zapytała, i tak dalej, piszemy po myślniku, przed którym NIE MA KROPKI, a po nim NIE MA DUŻEJ LITERY.
Wszystkie inne słowa, które nie określają bezpośrednio charakteru wypowiedzianych słów, piszemy po myślniku, PRZED KTÓRYM JEST KROPKA, a po nim JEST DUŻA LITERA.
Ten błąd, niestety, powtarza się nagminnie.

Rozdział trzeci
Kiedy wchodzę do salonu widzę, jak ich wzrok obija się o pomieszczenie, tak jakby chcieli zeskanować go i przeanalizować całą jego zawartość podczas mojej krótkiej nieobecności.
Po pierwsze: przecinek. Po drugie: pomieszczenie to rodzaj nijaki, więc najwyżej „zeskanować je”. Po trzecie: co robi ten wzrok?

    - O czym ty mówisz, synu? – pyta ojciec i szerzej otwiera oczy.
Przed zwrotami do adresata wypowiedzi stawiamy przecinki.

Nie ważne ile jest w środku – rzucam obojętne spojrzenie w stronę stolika z ”prezentem”
„Nieważne”.

Za to matka jedynie patrzy na mnie z wyrzutami sumienia.
Ciekawi mnie, gdzie on te wyrzuty sumienia zauważył, zajrzał przez źrenice do mózgu, a stamtąd w ogólnie pojętą duszę?

- Dzięki za info… - nie dokańczam, bo słyszę dźwięk otwieranych drzwi.
KOŃCZĘ. Proszę.

Rozdział czwarty

Na pewno nie karzę jej całować Jamesa, który z tego, co wiem, jest zainteresowany kimś innym.
Karzę – od: karać.
Każę – od: kazać.

Nie, żeby mi się jakoś ten pomysł specjalnie podobał, ale jeśli oni tego chcą, to ok.
„OK” to słowo, którego raczej się w tekście literackim nie używa... a przynajmniej jeszcze nie w Polsce.

- Twoje zdrowie, Tom! – mówi Hope i unosi do góry kieliszek, wszyscy powtarzają za nią ten gest.
Brakujący przecinek.

     - Za naszą, przyszłą gwiazdę! – dodaje z uśmiechem blondynka, co mnie trochę zawstydza.
A to z kolei jeden z przecinków w niewłaściwych miejscach.
8/15 pkt.

Scena trzecia: Teatr... amatorski?

Nie spotkałam się jeszcze z fanfiction do The Wanted, ale muszę przyznać, że trafienie na te opowiadania nie okazało się przeżyciem traumatycznym, za co jestem gotowa przyznać punkt. Podejmowana tematyka nie jest specjalnie odkrywcza, ale, jak gdzieś wspomniałam, fanfiction to niemal osobny gatunek pisania, gdzie często akcja ma znaczenie drugorzędne...

4/6 pkt.


Akt III

Scena pierwsza: Owacje na stojąco

Owacje na stojąco nie będą długie, ale będą, bo przyjemnie mi się u Ciebie siedziało i myślę, że masz w sobie wybijające się łodyżki talentu, jak by to nie brzmiało. Uważam, że jeśli poświęcisz trochę pracy na doskonalenie swojego pisania, może z tego wyjść coś naprawdę, naprawdę dobrego.

3/4 pkt.

Epilog

Wygląda tak, jakbym w większości ganiła, ale to wcale nie tak, że Twoje pisanie nie ma żadnych dobrych stron. Wręcz przeciwnie. Widać, że masz dużo pomysłów i chciałabyś wprowadzić je w życie (osobiście uważam, że „Wanted Christmas” było bardzo ciekawą historią, której zakończenia się nie spodziewałam), ale to musi iść w parze z ciągłym doskonaleniem warsztatu. I edycją. Naprawdę, kasowanie niekiedy całych rozdziałów lub scen, nie mówiąc o ich przepisywaniu, nie jest takie złe, jak się wydaje.

2/5 pkt.

W sumie punktów 57,  co daje rangę dublera!


2 komentarze:

  1. Dziękuję za ocenę. Postaram się nie popełniać w przyszłości tylu błędów.

    Pozdrawiam ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest i ocena. Cieszę się niezmiernie ;)

    OdpowiedzUsuń